Tę historię opowiadział swojej nastarszej córce Shlomit jej ojciec Rafi Sonnabend – jedyny z rodziny kantora Dawida, który spędził z rodzicami i rodzeństwem niemal trzy lata w getcie warszawskim i przeżył.
Naftali Norbert Sonnabend urodzi się 2 lipca 1929 roku w Poznaniu, został zamordowany między 22 lipca a 21 września 1942 roku w komorach Treblinki. W momencie wybuchu wojny miał dziesięć lat i chodził prawdopodobnie do XIV Szkoły Powszechnej im. J.U. Niemcewicza – polskiej szkoły dla żydowskich dzieci w Poznaniu. Gdy umierał miał trzynaście lat.
Rafi pracował w getcie jako rikszarz i to on przede wszystkim zarabiał na rodzinę. Kantor, Frieda i ich dzieci głodowali, było tragicznie.
Ojciec miał prawie dwadzieścia trzy lata, kiedy w lipcu 1942 roku jego najmłodzy brat skończył trzynaście lat. Już nie wierzył w Boga, ale kiedy dziadek Dawid zdecydował, że Naftali będzie miał bar micwę, nie przeciwstawiał się. Dawid wszystko przygotował, a Rafi miał zarobić na prezent.
Bar micwa odbyła się w domu. Naftali, jak każdy chlopiec, który staje się mężczyzną, zaśpiewał fragment Tory, a potem skomentował go i zaczął dziękować wszystkim, którzy wychowali go i uczyli. Dziadek stał obok niego a wszycy inni wokół i ojciec w pewnym momencie nie wytrzymał.
- Za co dziękujesz? Za co mamy dziękować Bogu? Zobaczcie, co pozwala z nami robić? Jak możcie teraz modlić się i dziękować? – mówił poruszony.
Dziadek przerwał mu.
- Uspokój się - powiedział po niemiecku.
I ojciec przestał.
Naftali dostał na swoją bar micwę pół bohenka chleba, zeszyt i ołówek.
Dlaczego akurat zeszyt i ołówek, nie wiem