logo l

Jak ocalał Rafi? – dokument z archiwum ŻIH

Andrzej Niziołek

Człowiek, który podczas wojny uratował Rafaelowi Sonnabendowi życie, był Polakiem i nazywał się Zygmunt Sosnowski. Przedstawiamy relację tego człowieka, w której opowiada, jak to się stało. 


O ucieczce swojego ojca z transportu więźniów przewożonych nocą 22 na 23 listopada 1943 roku z więzienia w Łomży do obozu Stutthof, opowiedział nam w 2021 roku jego syn Chazi Avnet (patrz – tekst pt. „Wspomnienie Chaziego – Rafi ucieka z transportu do Stutthof”).

Relacja Sonnabenda

Chazi oraz inni członkowie rodziny opowiadali także, co stało się potem. Rafi po wyskoczeniu z jadącego pociągu postanowił dostać się do Białegostoku. Znał tylko jedną osobę, która być może mogłaby mu pomóc i ukryć go – był to Polak, którego spotkał kiedy przebywał w getcie w Białymstoku i codziennie pracował w brygadzie robotniczej poza jego granicami. Ów Polak, ich nadzorca, był w porządku wobec Żydów. Kiedyś jego syn miał nieszczęśliwy wypadek – koń ugryzł go w ucho. Rafi zaproponował, aby przyprowadził chłopaka pod getto – jego brat Izi jest lekarzem, laryngologiem, pomoże. I tak się stało.

Dzieci Rafiego nie wiedziały, gdzie ich ojciec wyskoczył z pociągu ani jakim cudem przedostał się do Białegostoku. Droga musiała być daleka – Łomża i Stutthof są dość daleko na zachód od tego miasta. Ale wiedziały, że podczas tej drogi Rafi udawał raz Niemca (mówił po niemiecku bez akcentu) raz Polaka, i że miał sen. Spędzał którąś noc w polu albo w lesie, w przygodnej kryjówce i czuł się już słaby i chory. Wiedział, że nie jest to bezpieczne miejsce i że powinien iść dalej, ale nie miał na to sił. Zapadł w gorączkowy sen i przyśniło mu się, że woła swoją siostrę Nani, która od ośmiu lat była już w Palestynie, żeby go ratowała. A ta odpowiedziała mu, że nie wie, jak ma mu pomóc, może tylko podać mu rękę. I podała mu ją. Rafi się obudził i czując to wsparcie znalazł siły, by podnieść się i odejść z tego miejsca. Co to była za miejsce i dlaczego niebezpieczne, nie wiadomo, ale Rafi mówił dzieciom, że to uratowało mu życie.
W tym samym czasie Nani też miała sen, który potem opowiedziała swojemu bratu Adiemu, mieszkającemu od 1941 roku w kibucu Elon w północnej Galilei. Śniło jej się, że woła ją Rafi i błaga o pomoc. Nie wiedziała jak może mu pomóc, więc podała mu rękę. O tym, że rodzeństwo miało taki sam sen, zapewne tej samej nocy, oboje opowiedzieli sobie dopiero długo po wojnie.

Rafiemu udało się dotrzeć do Białegostoku – opowiadają jego dzieci. Poszedł do domu znajomego Polaka, który znajdował się na przedmieściach i nie pomylił się – tamten przyjął go i ukrył. Rafi spędził u niego kilka miesięcy w podziemnej kryjówce urządzonej w chlewie. Któregoś razu gospodarstwo było przeszukiwane przez Niemców i słyszał, jak ci chodzą w chlewie ponad nim, ale kryjówki nie znaleźli. A kilka dni przed wyzwoleniem Polak wprowadził do jego ukrycia jeszcze dwóch, trzech Żydów, którzy przyszli do niego po pomoc.

2 Rafi portret lata 60

Rafael Sonnabend, lata 40. lub 50. XX wieku

Tyle relacja Rafaela Sonnabenda. Jak nazywał się Polak, który uratował ich ojca, jego dzieci nie wiedziały. Ani w jakim dokładnie czasie to się działo i jaką drogę do Białegostoku przebył ich ojciec – prócz tego, że była to późna jesień lub już zima.

Relacja Sosnowskiego

Podczas poszukiwań i pozyskiwania w 2022 roku nowych materiałów do książki o rodzinie kantora Dawida Sonnabenda udało nam się odnaleźć w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie relację pewnego Polaka z Białegostoku. Została ona złożona w 1946 roku przed Wojewódzką Żydowską Komisją Historyczną, działającą po wojnie w tym mieście. Pada w niej nazwisko Rafiego i opowiedziana jest historia jego uratowania, tylko z perspektywy człowieka, który go ocalił, wraz z podaniem motywów, które nim kierowały. Ten Polak nazywał się Zygmunt Sosnowski. Oto jego relacja (zachowujemy oryginalną pisownię):

 

Wojewódzka Żydowska Komisja Historyczna

Białystok, dnia 13 grudnia 1946

L.p. 195/46

Polacy, którzy ratowali Żydów  

Jeden z nielicznych przypadków w Białymstoku

Zeznanie Polaka, Zygmunta Sosnowskiego, zamieszkałego w Białymstoku przy ul. Widok 5

W roku 1942 i 1943 były wykonywane roboty ziemne w pobliżu mojej siedziby (Widok 5) i w tym czasie nawiązałem kontakt z robotnikami żydowskimi, którzy byli przy robotach, a między nimi z L. Pricem i jego młodszym bratem (obaj pochodzą z Tykocina) oraz z Rafałem Sonnabendem, pochodzącym z Poznania, którzy wtedy mieszkali i pracowali w getcie białostockim. Przy swoim domku miałem zagrodę dla kur, która znajdowała się w miejscu odosobnionym, a to dlatego, by nie niszczyły one zasiewów w moim ogródku. Ta odosobniona zagroda była przez nas żartobliwie nazywana ghettem.

Pod tą zagrodą znajdowała się prymitywna piwnica, o której istnieniu dowiedział się Pryc i z której wtedy korzystali, składając w niej kartofle przeznaczone dla ich kuchni.

Po pierwszej likwidacji ghetta białostockiego (luty 1943 r.) nikt z robotników żydowskich pracujących przy robotach ziemnych, nie ucierpiał, ale wszyscy czuli dobrze, że to się powtórzy i wtedy już będzie z nimi koniec. Ponieważ wiedzieli, że ja czuję nienawiść do Niemców, a to z powodu mego brata, który poległ w pierwszych dniach wojny i z którym to uczuciem ja się przed nimi nie kryłem, bo miałem do nich, jako Żydów, zaufanie, więc oni kilkakrotnie robili mi propozycje, bym ich ratował i ukrył u siebie. Odmówiłem wręcz, bo dopóki były w toku roboty ziemne (a trwało to do mrozów) i posterunek Schutzpolizei znajdował się w odległości nie więcej jak 100 metrów. Było to niemożliwe i powiedziałem im, że mowy być nie może. W międzyczasie nastąpiła ostateczna likwidacja ghetta białostockiego.

Dnia 28-go listopada 1943 r. w niedzielę wieczór wychodząc z mieszkania zauważyłem osobnika, który skierował się w kierunku mojego domu, poznałem go: był to Rafał Sonnabend. Wpuściłem go do środka, żona go nakarmiła, wysłuchaliśmy jego opowiadania, jak wyskoczył z pociągu śmierci pod Gdańskiem, w towarzystwie jeszcze kilku innych, którzy w drodze do Białegostoku zginęli. Błagał, by go ratować, czułem, że jeśli odmówię, to on zginie. Postanowiłem go ratować i ukryłem u siebie. Przez cały czas okupacji żyłem tylko nerwami, nieraz zadawałem sobie pytanie, czy miałem prawo ryzykować głową mojej żony i mego jedynego dziecka.

Osiem miesięcy później wróg zaczął odstępować, zbliżała się Czerwona Armia i oto kilka dni przed wyzwoleniem przyszedł w mojej nieobecności L. Pryc i jego brat oraz jeszcze jakiś trzeci (uciekli oni z warsztatów SS przy ul. Warszawskiej 27. Uwaga protokólanta) moja żona przygarnęła ich i umieściła również w ghetcie (w piwniczce). Traf chciał, że akurat wtedy byłem na ulicy aresztowany, ponieważ podobny jestem do Żyda, zostałem wkrótce wypuszczony, bo okazało się, że jestem Polakiem, ale nieszczęście było blisko, bo mogli przyjść na rewizję. Wszyscy czterej doczekali się wyzwolenia. Nie zrobiliśmy tego dla zapłaty, zrobiono to tylko w poczuciu ludzkości.

Świadek

Przewodniczący                                                                                                           Protokólant

Woj. Żyd. Kom. Hist. /-/ Mgr. M. Turek                                                                /-/ Dr Szymon Datner

 

Informację o tym, że transport więźniów do Stutthofu wyjechał z Łomży 22 listopada 1943 roku znaleźliśmy w dokumentach dotyczących Rafaela Sonnabenda wytworzonych po wojnie przez Czerwony Krzyż. Z powyższego zeznania dowiadujemy się, że Rafi wyskoczył z pociągu pod Gdańskiem i że dotarł do Białegostoku już po sześciu dniach, 28 listopada. W linii prostej to około 200 kilometrów, które trzeba było w większości pokonać przez teren zamieszkałych przez Niemców Prus Wschodnich. Mało prawdopodobne, aby Rafi pokonał ten dystansu pieszo, na początku zimy, w sześć dni. Musiał korzystać z pociągów, może z podwózek wozami chłopskimi – ale o tym już nie opowiadał.

Wiadomo, że po wojnie, sam niebogaty, wysyłał do Sosnowskiego paczki z Izraela, a więc utrzymywał z nim, przynajmniej do 1967 roku, kontakt. Zanim trafił do Białegostoku trzy lata przebywał z rodzicami i rodzeństwem w Warszawie i w getcie, gdzie z pewnością znał również inne historie, o polskich szmalcownikach. Ma to związek z następnym tekstem, o Nechamie Żychlińskiej. Dzieciom jednak o getcie również nie mówił.

Rafi Sonnabend był jedynym z rodziny, który po wojnie wrócił do Poznania. W maju lub czerwcu 1945 roku spędził jedną noc w ich dawnym mieszkaniu przy ulicy Stawnej, zajmowanym teraz przez jakiegoś Polaka. Następnego dnia uznał, że nic tu po nim i opuścił na zawsze swoje miasto i Polskę.

Pierwsza strona zeznania Zygmunta Sosnowskiego, w którym opowiada, jak uratował Rafaela Sonnabenda. Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie

Może cię zainteresować również

Projekt
CHAIM/ŻYCIE

Fundacja Tu Żyli Żydzi, Poznań


Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci, realizowane w 2020 r. przez Andrzeja Niziołka

CHAIM/ŻYCIE - portal o kulturze, Żydach, artystach i Wielkopolsce, to projekt edukacji i animacji kultury w Poznaniu i Wielkopolsce. Poszukujemy, gromadzimy i prezentujemy na niej trzy rodzaje materiałów:

* Dzieła twórców kultury odnoszące się do kultury żydowskiej i obecności Żydów w Poznaniu i Wielkopolsce.

* Materiały nt. kultury i historii Żydów wielkopolskich – jako mało znanego dziedzictwa kulturowego regionu.

* Informacje o działaniach lokalnych społeczników, organizacji, instytucji zajmujących się w Wielkopolsce upamiętnieniem Żydów w swoich miejscowościach oraz informacje o tychże działaczach i organizacjach.

Kontakt

  • Andrzej Niziołek

  • Hana Lasman

  • Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Projekt finansowany jako zadanie publiczne Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury w 2021 r.

© 2020 Fundacja Tu Żyli Żydzi. Strony Trojka Design.