logo l

Młodzież Przywraca Pamięć

Łukasz Parus

9 marca 2012 roku  uczniowie Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych  im. Braci Kostaneckich w Zagórowie (15 z I klasy Technikum Obsługi Turystycznej i 3 z  I klasy Liceum Ogólnokształcącego) przystąpili do ogólnopolskiego programu edukacyjnego „Przywróćmy Pamięć”, realizowanego przez Fundację Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego. Patronat nad programem objęło 16 Wojewódzkich Kuratorów Oświaty. Koordynatorem projektu w zagórowskim ZSP jest nauczyciel Łukasz Parus.


Celem realizowanego od 2005 roku przez Fundację Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego programu edukacyjnego „Przywróćmy Pamięć”, jest propagowanie wśród uczniów wiedzy na temat historii i kultury Żydów oraz zachęcenie ich do realizacji projektów na rzecz przywracania pamięci o społeczności żydowskiej w swojej miejscowości. Istotnym elementem programu jest również opieka  nad miejscowym cmentarzem żydowskim.

Adresatami są przede wszystkim uczniowie w wieku gimnazjalnym i licealnym oraz podopieczni organizacji pozarządowych i placówek realizujących programy dla młodzieży. Akces do projektu  mogą zgłaszać placówki z całej Polski.

Działania zaplanowane przez koordynatora i młodzież ZSP na semestr letni roku szkolnego 2011/2012 oraz rok szkolny 2012/2013 będą  dotyczyć: opieki nad zagórowskim kirkutem (cmentarzem żydowskim); poznania miejsc w Zagórowie związanych ze społecznością żydowską (dawnych budynków kahału - gminy żydowskiej, jesziwy - szkoły talmudycznej,  synagogi i getta),  oraz  funkcjonowania przedwojennego sztetlu (miasteczka, w którym mieszkali Żydzi); spotkań  z ludźmi pamiętającymi zagórowskich Żydów (wywiady ze starszymi mieszkańcami miasta na temat życia i obyczajów członków wyznania mojżeszowego); prezentacji społecznościom lokalnych szkół (podstawowej, gimnazjalnej i ponadgimnazjalnej) wykładów i pokazów multimedialnych dotyczących  zagórowskich Żydów, kultury żydowskiej oraz takich zagadnień jak antysemityzm, Holokaust i ekumenia; pokazów filmów o tematyce żydowskiej (np. „Austeria”, „Polin”), zainteresowania młodzieży literaturą żydowską ( np. powieściami Isaaca Bashevisa Singera, książką Theo Richmonda pt. „Uporczywe echo. Sztetl. Konin”, dziennikami i pamiętnikami osób, które przeżyły Holokaust)  oraz muzyką klezmerską; organizowania konkursów literackich, pogadanek, spotkań, konferencji, koncertów i wyjazdów do  niemieckich obozów zagłady w Polsce (Chełmno nad Nerem, Oświęcim, Treblinka) oraz spotkań z członkami poznańskiej Gminy Żydowskiej. Zaplanowane przedsięwzięcia będą realizowane przy współpracy z Towarzystwem Przyjaciół Ziemi Zagórowskiej.

Poniżej zamieszczam sprawozdanie z dotychczasowej realizacji edukacyjnych działań.

4 maja Zagórów odwiedzili uczniowie z Liceum im. Henryka Sienkiewicza we Wrześni wraz z nauczycielką historii i wiedzy o społeczeństwie Teresą Jabłońską w celu poznania miasta pod kątem dawniej żyjącej społeczności żydowskiej. Prezes Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Zagórowskiej Jarosław Buziak pokazał gościom miejsca, w których były siedziba kahału, synagoga, cheder (szkoła podstawowa), główna baza getta (Dom Ludowy) oraz kirkut. Podczas odwiedzin cmentarza żydowskiego prezes TPZZ wygłosił krótki wykład na temat historii kirkutu i dwóch zachowanych nagrobków. Ponadto objaśnił symbolikę emblematów  umieszczonych na macewach (płyta nagrobnych) i znaczenie hebrajskich inskrypcji na grobie Ajzyka Nelkena, zasłużonego lądzkiego Żyda, inicjatora zbudowania w mieście synagogi i założenia chederu.

Po wizycie na cmentarzu uczestnicy przenieśli się do budynku ZSP i wysłuchali  prelekcji Łukasza Parusa zatytułowanej „Śmierć i obrzędy pochówku w kulturze żydowskiej”.

9 maja  Karoliną Idziak i Ewelina Dobersztyn, licealistki z klasy I,  wraz z nauczycielem Łukaszem Parusem przeprowadziły rozmowę z państwem Genowefą i Leonem Sobczkami z Kościołkowa. Dzięki wizycie u państwa Sobczaków uczennice zdobyły informacje m.in. o warunkach życia przed 1939 roku, terrorze okupacyjnym oraz dwóch rodzinach żydowskich przesiedlonych w czasie wojny do Długiej Górki nieopodal Kościołkowa.

Poniżej znajduje się tekst autorstwa Eweliny Dobertszyn, będący owocem rozmowy z państwem Sobczakami.

Leon Sobczak urodził się 1 sierpnia 1930 roku w Ratajach. W 1938 roku przeprowadził się do Kościołkowa i mieszka tam do dziś ze swoją żoną, Genowefą,  rodowitą kościołkowianką. Kiedy wybuchła wojna, pan Leon miał 9 lat. Jego rodzice, Marta i Czesław, prowadzili gospodarstwo rolne. Na początku drugiej klasy szkoły podstawowej mężczyzna odmroził cztery palce u prawej ręki, co spowodowało przerwanie nauki, którą  kontynuował dopiero po wojnie, jednocześnie w tym czasie pracując. Państwo Sobczakowie wspominają czas wojny: - Dzieci były zastraszane, nie mogły nigdzie wychodzić ani spotykać się z kolegami. Dla bezpieczeństwa rodzice pozwalali im bawić się wyłącznie w obrębie własnego podwórka - mówi pani Genowefa. - Po szkole trzeba było paść krowy u ojca, w innym przypadku  wypasało się zwierzęta u Niemca. O godzinie 22 okna musiały być zasłonięte czarnym grubym papierem i nikt nie mógł wychodzić  z domu. Używało się wówczas lamp naftowych - dodaje pan Leon.

W trakcie okupacji stacjonowała w Zagórowie jednostka Hitlerjugend, młodych nazistów pałających nienawiścią do Polaków, a zwłaszcza Żydów. - Siedziałem  na rowie w lesie i pasłem krowy. Przeszedł obok mnie chłopak w brązowej koszuli i czarnej chuście na szyi. Ci młodzi Niemcy byli niewyobrażalnymi paskudami… Po chwili  wrócił  i mówi: „Czemuś ty przede mną czapki nie zdjął? Na drugi raz zdejmuj czapkę i mów Dzień Dobry”. Podszedł i uderzył mnie mocno w twarz - opowiada pan Leon.

W wojnę, na krótki czas, przesiedlono dwie rodziny żydowskie do pobliskiej miejscowości o nazwie Długa Górka. Żydzi nazywali się  Kolscy i  Korek. - Korek był krawcem i miał córkę. Sąsiedzi zanosili mu rzeczy do łatania i cerowania. Ludzie byli przyjaźnie nastawieni do tych rodzin i często z nimi rozmawiali. Nikt nie ubliżał im z tego powodu, że byli Żydami. Mieszkali w części domu pana Idziaka. Mieli korytarz i jeden pokój - wspomina pan Leon. - Wywieziono ich nie wiadomo kiedy. Zamieszkiwali w tych stronach jedną zimę - dodaje.   

Za lasem mieszkał Niemiec Feifer z rodziną, mówiono na niego Fryc. Feiferowie byli folksdojczami, osobami pochodzenia niemieckiego, które posiadały przywileje w stosunku do ludności polskiej i cieszyły się zaufaniem władz okupacyjnych. Znali Sobczaków. Dzięki tej znajomości Leon Sobczak nie został wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec. - Wzywali mnie do Arbeitsamtu (niemiecki urząd pracy, zatrudnienia, mieścił się na Berdychowie w dzisiejszym domu państwa Cieślewiczów - przyp. ŁP), ale Feifer mnie uratował. Chcieli mnie zabrać do Niemiec - mówi pan Leon.

Feifer pełnił w Imielnie, Kościołkowie i Długiej Górce funkcję dzisiejszego sołtysa.  Odbywały się tzw. skupy. Każdy z mieszkańców wioski musiał mu dostarczać ziemniaki i zwierzęta. Co dzień w nocy przechadzał się po okolicy z karabinem marki Mauser  i dwoma wytypowanymi Polakami. Bał się, że może być zaatakowany przez partyzantów. - Jak zbliżały się  żniwa, to dzień wcześniej przychodził do Polaków i mówił: „Jutro będę kosił”. Wtenczas prawie z każdego domu ktoś szedł do pomocy... Nie można było dawać koniom żyta, lecz kiedy Feifer  odwiedzał polskie gospodarstwa, wyrażał na to zgodę. Był w porządku dla Polaków. Miał syna o takim imieniu jak on - Fryc. Feifera zabrali do Rosji, gdzie zmarł. Jego syn prawdopodobnie z nim pojechał. Po śmierci ojca miał dostać się do Niemiec Zachodnich. Możliwe, że żyje tam do dziś... Po wojnie przyjechała do Kościołkowa jakaś rodzina niemiecka, ale nie została ciepło przywitana - opowiada pan Leon. - Ludzie bali się, że chce zabrać ich mienie - nadmienia.

Państwo Sobczakowie wspominają sytuację, kiedy Żydzi szli jeden za drugim z łopatami na ramieniu i śpiewali narzuconą przez hitlerowców piosenkę: „Nasz Hitler złoty nauczył nas roboty, a śmigły Rydz nie nauczył nic’’. - Żydzi pracowali w lesie i kopali rowy, gdzie był niski teren. Rudowali pieńki, łupali je i układali w metry. Niemiec Pede bił ich szpicrutą - wspomina pan Leon.

Pani Genowefa przywołuje wspomnienia mamy: - Podczas wywózki Żydów z zagórowskiego getta, gdy załadowywali ich do blaszanych samochodów,  jedno dziecko  płakało i wyciągało rączkę w stronę matki. Niemcy przytrzasnęli tę rączkę tak mocno drzwiami, że odpadła... To był straszny widok - mówi wzruszona.

Leon Sobczak pamięta jeszcze jedno wydarzenie- dotyczy ono niszczenia cmentarza żydowskiego. - Mocowano na nagrobkach liny, które ciągnęły konie. Feifer zarządzał tym procederem. Później płyty nagrobne utwardzały drogi i służyły jako burtniki na drodze Zagórów-Łukom. W Łukomiu mieszkał Niemiec i jeździł krytym  wozem zaprzężonym w cztery siwe konie. Miał furmana. Droga musiała być utwardzona. Jeździł z Łukomia do Zagórowa.  Jak był dzień deszczowy, to po glinie nie wolno było jechać. Żandarm, gdyby to zobaczył, to Polak dostałby lanie jak diabli. … Namoknięta glina odsłaniała krawężniki, to jest macewy z  hebrajskimi napisami... Z nagrobków Feifer robił także mostki na polach - relacjonuje pan Leon.

Leon i Genofewa Sobczak byli dziećmi w czasie wojny. Nie doświadczyli jej aż tak bardzo na własnej skórze. Jednak z opowiadań rodziców wiedzą, że czasy okupacji były bardzo okrutne. Nie chcieliby, żeby  powróciły.

17 maja Kinga Bojańska i Kinga Witman z  I klasy TOT oraz nauczyciel Łukasz Parus spotkali się z panią Heleną Zemełkową, mieszkanką Zagórówa, która przez wiele lat prowadziła księgarnię w mieście. Z przeprowadzonego wywiadu powstał poniższy tekst autorstwa Kingi Witman i Kingi Bojańskiej.

Helena Zemełkowa z d. Woźniak urodziła się 12.10.1922 roku w Zagórowie. Ojciec, Stefan, pochodził z Łodzi i był młynarzem. W 1920 roku brał udział w Bitwie Warszawskiej. Kiedy Rosjanie weszli do Zagórowa, w obawie o swoje życie, zniszczył  książeczkę kombatancką. Matka, Józefa, wywodziła się z Łomowa. Brat, Czesław, wykonywał zawód listonosza.

W czasie II wojny światowej, od lipca 1940 roku  do września 1945 roku, Helena Zemełkowa przebywała w miejscowości położonej u podnoża gór Harcu w Dolnej Saksonii. Została wywieziona przez hitlerowców na przymusowe roboty. Po zakończeniu okupacji wróciła do rodzinnego miasta, Zagórowa i przez wiele lat prowadziła księgarnię Dom Książki. Pani Helena bardzo lubi czytać książki oraz wiersze, m.in. Marii Konopnickiej i Wisławy Szymborskiej.

Rodzina Heleny Zemełkowej mieszkała w małym domu przy ulicy Szubianki. Ojciec całymi dniami ciężko pracował w młynie i zarabiał zaledwie od 2,5zł do 3,5zł na dzień. Warto nadmienić, że  kilogram cukru kosztował wtedy 1 zł. Matka prowadziła dom i dorywczo zajmowała się szyciem. Rodzina, aby poprawić swój byt, zmuszona była do uprawy działki z warzywami oraz hodowli kóz.

Przed okupacją  nie było zbyt wiele rozrywek w mieście. W Zagórowie było jedno radio, będące własnością nauczycielki. - Dzieci wtedy bardziej rozwijały swoją wyobraźnię - mówi pani Helena i wspomina dzieciństwo: - Robiło się  „masło”. Była to zabawa polegająca na skakaniu po błocie. Wówczas grało się też w knypka. Tata i dziadek  zrobili dla mnie huśtawkę, na której bujało się wiele miejscowych dzieci. Nazywano mnie „Psią i Kocią Mamą” z powodu pasji, jaką darzyłam i darzę zwierzęta.

Pani Helena opowiedziała nam także historię ze szkolnych lat. - Mama  nie chciała mnie zapisać do szkoły, ponieważ twierdziła, że jestem jeszcze za mała. Zbuntowałam się i poszłam sama się zapisać. Tak oto rozpoczęła się moja edukacja - mówi z uśmiechem.    

Szkoła Podstawowa w Zagórowie mieściła się w obecnym budynku Urzędu Miejskiego. Gdy pani Helena była w IV klasie, szkołę przeniesiono do gmachu przy ulicy Kościelnej 12, gdzie w 1957 roku powstała Szkoła  Przysposobienia Rolniczego. Przez lata ulegała reorganizacjom i rozwojowi, aby w 1999 roku stać się nowoczesnym Zespołem Szkół Ponadgimnazjalnych im. Braci Kostaneckich, do którego uczęszczamy.

Do zagórowskiej podstawówki przed wojną  chodziły dzieci polskie, niemieckie i żydowskie. - Dyrektorem szkoły był pan Alfred Pabel. Pan Trzebychowski uczył historii. Nauczycielami byli również  państwo Wróblewscy, pani Gessler i pani Marciniak. Pani Wróblewska nauczała języka niemieckiego i prowadziła chór. Od V klasy chodziłam do niej do biblioteki, by pomagać układać  książki. Dzięki jej pomocy zdobyłam wykształcenie i pokochałam literaturę - opowiada pani Helena.- Pani Gessler prowadziła zajęcia z przyrody. Często wieczorami, w sezonie wiosennym i letnim, udzielała nam lekcji astronomii, objaśniając nazwy różnych konstelacji gwiazd. Pani Marciniakowa przed każdą lekcją, na miejscu ogrodu jordanowskiego, odbywała z nami dziesięciominutową gimnastykę. Lekcje zaczynały się o godzinie 8. Przed pierwszymi zajęciami  i po ostatniej lekcji modliliśmy się. Żydówki wstawały ze wszystkimi uczniami. Niemki również  się modliły - dodaje.

Wraz z panią Heleną do szkoły uczęszczała Żydówka niemieckiego pochodzenia Blanca Halberstadt. Była  jedną z najbardziej lubianych dziewczynek. Mieszkała w Zagórowie u znajomych  rodziców. Podczas wojny musiała wyjechać do Łodzi. Po latach okupacji powróciła odwiedzić  dawne koleżanki. Niestety utraciłam  z nią kontakt”- mówi pani Helena. - Do naszej klasy chodziła też Wanda Leiter. Jej nazwisko, przetłumaczone na język polski,  oznacza  drabinę. Tak też kazała zwracać się do siebie. Mówiliśmy na nią „Drabina”…  Rosa Kiwała  mieszkała przy  ul. Średniej, a Gucia Laimer  w budynku vis-á-vis  obecnej kwiaciarni pani Wilczyńskiej - nadmienia.

Jednym z zajęć uczniów była uprawa działki z warzywami, która znajdowała się  niedaleko obecnego gimnazjum w Zagórowie.

Pani Zemełkowa bardzo lubiła koleżanki Żydówki i Niemki. Żydzi szanowali się wzajemnie i pomagali sobie. Środowiska polskie i żydowskie żyły raczej obok siebie niż ze sobą. Żydzi zamieszkiwali  Duży Rynek i Mały Rynek. Na miejscu obecnej piekarni mieściła się synagoga. Dom modlitwy chasydów znajdował się na narożniku ulic Wojska Polskiego i Średniej (sklep państwa Rucińskich U Michała), a  rabin mieszkał w budynku obecnego zakładu fryzjerskiego Dorotka. Ludność żydowska była o wiele zamożniejsza  niż Polacy.

W Zagórowie pracowali dwaj lekarze, doktorzy Brede i  Lidmanowski. Lidmanowski ufundował remizę i bank. Założył  szpital, w którym pomagał najuboższym. Brede ożenił się z Polką, panną Stawicką. Leczył głównie Niemców.

W Zagórowie mieszkał Żyd Katz, dentysta. Miał zakład w budynku obecnej poczty. Był również biedny krawiec o nazwisku Lis, mieszkający w oficynie za zakładem fryzjerskim. Najbogatszym Żydem był Jedwab.

- Kiedy zbliżał się szabas, to po całym Zagórowie chodził specjalny obwoływacz i to obwieszczał. W tym czasie, w sobotę,  dzieci żydowskie chodziły do szkoły, lecz nie miały żadnych obowiązków. Starozakonni posiadali  swój cmentarz zwany kircholem. Mieli na niego wstęp wyłącznie  Żydzi. Pochówek wyglądał inaczej niż u chrześcijan, tzn. ciała zmarłego nie kładziono do trumny, lecz owijano całunem i  grzebano w pozycji siedzącej. Gdy zapytałam jedną ze swoich żydowskich koleżanek, dlaczego zmarłych chowa się na siedząco,   odpowiedziała, że jak będzie koniec świata, to szybciej wstaną - opowiada pani Helena.

W kwietniu 1936 roku na targu, na Dużym Rynku w Zagórowie, tuż przed Wielkanocą, doszło do bojkotu antyżydowskiego. Antysemici poprzewracali tasze, wyzywali i bili Żydów. W wyniku tego zdarzenia zginęło pięciu Polaków. Po tych drastycznych zamieszkach  stosunki pomiędzy ludnością polską a żydowską znacznie się oziębiły, tzn. Polacy nie chodzili już, jak dawniej,  kupować w żydowskich sklepach. Kiedy dziadek pani Heleny został wysłany przez rejenta w celu załatwienia ważnej sprawy z Żydami, Polacy dowiedziawszy się o tym,  pocięli mu skórzany płaszcz na drobne kawałeczki.

Wojna rozpoczęła się 1 września 1939 roku Właśnie tego dnia spadła pierwsza bomba w Ciążeniu. Kiedy minęły dwa tygodnie,  wojska niemieckie wkroczyły do Zagórowa. Miastu nadano nazwę Hintenberg, co z języka  niemieckiego  oznacza „za górą”. Niemiec Diesterheft przed okupacją  posiadał wiele sklepów w Zagórowie i żył w zgodzie z zagórowianami. Podczas wojny został burmistrzem miasta. Jego synowie należeli do organizacji  Hitlerjugend. Od Diesterhefta zależało odtąd, kto ma żyć, a kto nie. Zyskał przydomek „Pan życia i śmierci”. To on przyczynił się do zabicia członków POW.

Przy ul. Szubianki rosły brzózki, które ścięli Niemcy. Na nich wieszali Rosjanie w 1863 roku powstańców styczniowych walczących na Górze Myszakowskiej. - Nazwa „Szubianki” wzięła się właśnie od szubienic - tłumaczy pani Helena. - W Domu Ludowym, czyli obecnym sklepie Twój Market przy parafialnym kościele, torturowano Żydów. Żydowskie dzieci musiały wyrywać chwasty na Dużym Rynku spomiędzy „kocich łbów”- wspomina.  

W lipcu 1940 roku pani Helena wraz z 12 osobami z Zagórowa, m.in. z państwem Szymczakami, panem Tulikowskim oraz panem Skupnym, wyjechała do Niemiec, w rejony gór Harcu. Pracowała w gospodarstwie u bogatych Niemców, którzy nazywali się Schnist-Budetor. Wykonywała prace polowe, pomagała w domu, a nawet zajmowała się dziećmi. To wtedy nauczyła się mówić biegle po niemiecku. Gospodarze, u których przebywała, mówili „plattdeutsch” (niskim niemieckim), czyli gwarą. Natomiast do dzieci trzeba było zwracać się „hochdeutsch” (wysokim niemieckim), czyli czystym językiem niemieckim.

Pani Helena zyskała przychylność gospodarzy i mogła spotykać się z bratem. Raz w miesiącu Niemcy wydawali specjalną przepustkę, dzięki której można było iść do kościoła katolickiego znajdującego się w miejscowości Ballenstedt. Gospodyni darzyła panią Helenę wielkim zaufaniem. Kiedy jej mąż wyjechał na wojnę, Niemka potrafiła zaufać młodej Polce i zostawić ją samą w domu.

U Schnist-Budetor pracowali ludzie różnej narodowości. Każdy był specjalnie oznakowany.  Polacy mieli na ubraniu literę „P”, Żydzi gwiazdę Dawida, a Rosjanie „Ost”, co oznaczało pierwsze litery słowa „osten”, czyli wschód. - Warunki życia nie były złe. Najgorsza była tęsknota za bliskimi - opowiada pani Helena. 

W 1945 roku do Niemiec weszły wojska amerykańskie, zaraz po nich wojska rosyjskie. Rosjanie przetrzymywali ludność w bunkrach, ale po krótkim czasie wszystkich uwolnili. W drodze do Zagórowa pani Helena zatrzymała się w Berlinie. - Cały Berlin był zniszczony i wyglądał gorzej niż Warszawa. Kolejnym przystankiem w podróży było Gniezno. Tam spotkałam pana Widerowskiego, zagórowianina, który zabrał nas na furmance do rodzinnego Zagórowa. Był wrzesień 1945 roku - kończy opowieść Helena Zemełkowa.

25 maja grupa młodzieży z klasy I TOT wysłuchała wykładu nauczyciela Łukasza Parusa na temat śmierci i obrzędów pochówku w kulturze żydowskiej. Gościem specjalnym podczas prelekcji był wicedyrektor szkoły Adam Wojtczak, notabene nauczyciel historii.

Autor referatu oprócz przybliżenia niuansów pogrzebu żydowskiego, pokazał zebranym fragment macewy pochodzącej z zagórowskiego kirkutu. Płytę nagrobną podarował Towarzystwu Przyjaciół Ziemi Zagórowskiej zagórowianin, chcący pozostać anonimowy. Historia macewy jest dość interesująca. Mianowicie, w latach 70. wykonywano w mieście prace kanalizacyjne, kładziono asfalt i nowe chodniki. Gdy zmieniano nawierzchnię, podczas rozkopów natrafiono na zabytkowe tablice. (Hitlerowcy w czasie okupacji macewami wykładali trotuary i drogi). Niektóre zostały wywiezione, inne zabrane przez zagórowian. Ojciec darczyńcy wziął na pamiątkę fragment nagrobka, który przeleżał wiele lat na podwórku, przykryty deskami. Na szczęście trafił w odpowiednie ręce. Na macewie znajdują się inskrypcja w języku hebrajskim i płaskorzeźba przedstawiająca złamaną świecę. Członkowie TPZZ zwrócili się do zagórowskiego Żyda mieszkającego w Australii, Leona Jedwaba, z prośbą o przetłumaczenie napisu. Tłumaczenie brzmi następująco: „Tu leży poważany i szanowany człowiek Samuel”. Prezes TPZZ Jarosław Buziak w artykule „Zagórowski Kirchol” tak oto pisze o zabytkowej macewie:

Znajdujący się w posiadaniu TPZZ fragment kamienny pochodzi z XIX wiecznej macewy i stanowi jej górną część. Płyta nagrobna wykonana została ze słabej jakości piaskowca i posiada widoczne uszkodzenia. Macewa zakończona jest łukowato, w łuku znajduje się płaskorzeźba przedstawiająca złamaną w lewą stronę świecę, ciągle się palącą, która wcześniej została osadzona w świeczniku. Po bokach tego wyobrażenia zostały umieszczone dwie litery hebrajskiego skrótu „Tu leży”. Pod płaskorzeźbą znajdują się dwa wersy w języku hebrajskim głoszące, że tu leży „człowiek poważany i szanowany Samuel...” Dalszej treści epitafium nie znamy i nie wiemy, kiedy zmarł wspominany Samuel.

Świeczniki to motyw zdobiący kobiece płyty nagrobne, ponieważ obyczaj zapalania i błogosławienia świateł szabatu jest jedną z najważniejszych powinności każdej żydowskiej kobiety. Rzucającym się od razu w oczy zjawiskiem na zachowanych żydowskich cmentarzach, jest tradycyjne grzebanie osobno kobiet i mężczyzn, w różnych kwaterach cmentarnych. Motyw ten powszechnie stosowany stwarzał okazję do fantazji twórczej artysty-kamieniarza, który często stosował różnorodne przedstawienia, w postaci jednego, dwóch, trzech i czterech osobnych lichtarzy lub wieloramiennego świecznika do dziewięciu ramion łącznie. Tylko od artysty zależała pomysłowość w przedstawianiu świeczników, którego ramiona mogły być plecione w warkocze szabasowej chały, przyjmować postacie węży, czasami nasady ramion przekształcały się w ptaki,  liście dębu lub w fantastyczne stwory, jak ryby o lwich głowach czy też głowy gryfów. Czasem świecznik przybierał postać menory - siedmioramiennej lampy oliwnej o charakterystycznym, regularnym kształcie. Jako starożytny symbol judaizmu menora jest wszechobecnym motywem sztuki żydowskiej, występuje na mozaikach i reliefach synagog zbudowanych w pierwszych wiekach naszej ery Świece w świecznikach są często złamane na znak przerwanego życia.

Macewa zainteresowała audytorium. Każdy mógł podejść i obejrzeć z bliska zachowany fragment żydowskiego nagrobka, który w przyszłości będzie stanowić eksponat w Muzeum Ziemi Zagórowskiej, do którego powstania dążą sympatycy lokalnej historii, członkowie TPZZ.

Po wykładzie zebrani udali się na kirkut przed Imielnem. Łukasz Parus opowiedział młodzieży o historii cmentarza, dwóch  nagrobkach i Żydach, Ajzyku i Maurycym Nelkenach.

31 maja uczennice Ewelina Dobersztyn i Karolina Idziak odwiedziły Jadwigę Pęcherską, jedną z najstarszych mieszkanek Zagórowa. Przy cieście drożdżowym i pączkach z wielkim zainteresowaniem słuchały jej wspomnień i opowieści. Ewelina Dobersztyn w poniższym tekście prezentuje postać pani Pęcherskiej.

Jadwiga Pęcherska z d. Nowicka urodziła się 23.01.1919 roku Jej ojciec przyjechał do Zagórowa z Konina. Mama, Walentyna, bardzo lubiła czytać książki i gazety. Pewnego dnia, kiedy leżała chora w łóżku i przeglądała prasę, mąż (ojciec pani Jadwigi) zapalał lampę naftową. Nalał zbyt dużo nafty, która była pomieszana z benzolem. Lampa pękła i wybuchł pożar. Zginęła 4- letnia siostra pani Jadwigi, Helenka. Matka natomiast  miała poważnie poparzone ciało. Leżała w balii ze śmietaną i kwaśnym mlekiem, które znosili sąsiedzi. Niestety  na drugi dzień zmarła.

Pęcherscy mieszkali wówczas przy ulicy Konińskiej, za ewangelickim kościołem. Pani Jadwiga miała wtedy 1 rok i 8 miesięcy. O tragicznych wydarzeniach opowiedziała jej siostra mamy, ciocia Grzegorzewska. - Mówiła, że niosła mnie na rękach na pogrzebie i tak  strasznie płakałam, że ludzie zwracali jej uwagę, żeby zabrała mnie do domu - opowiada pani Jadwiga. - Miałam dwóch braci i trzy siostry. Tata po śmierci mamy ożenił się drugi raz. Najstarsza siostra dbała o mnie jak matka, ponieważ byłam najmłodsza z rodzeństwa. Przed wojną siostra wyjechała do Ameryki, założyła tam rodzinę i później zmarła - dodaje.

Pani Jadwiga tak oto wspomina dzieciństwo i szkołę. - Zabawek nie było w ogóle albo były wystrugane z drewna. Bawiliśmy się starą piłką - mówi. - Szkołę wspominam  miło. Do klasy chodziło około trzydzieścioro uczniów. Dziewczynki były bardzo grzeczne. Do klasy uczęszczał chłopak, Zygmunt Krukowski, który ciągle mi dokuczał… Nosiłyśmy czarne fartuszki z falbankami. Siedziałam przed  Zygmuntem, a on nieustannie odwiązywał mój fartuch. Zauważył to kiedyś pan Jakubowski, nauczyciel geografii, bardzo miły i wykształcony. Przesadził mnie  do innej ławki i od tej pory miałam spokój - opowiada pani Jadwiga. - Zygmunt był nie lada urwisem. Raz coś przeskrobał i za to  cała klasa dostała przez niego piórnikiem po rękach od pani Wysakowskiej. Była to dobra, dokładna nauczycielka, ale bardzo nerwowa. Kierownikiem szkoły był pan Kosmalski, który się utopił, ratując życie dwojgu dzieciom i nauczycielce - nadmienia. 

Po skończeniu szkoły podstawowej Jadwiga Pęcherska pracowała w sklepie u wujka Wiśniewskiego. Kontynuowała pracę po wojnie. Niemcy nie mogli patrzeć na Polaków. Ludzie bali się o to, czy dożyją kolejnego dnia.  Były wyznaczone godziny, po których Polacy nie mogli wychodzić z domu. Na początku okupacji pani Jadwiga wyrywała trawę i chwasty spomiędzy. ,,kocich łbów’’. - Podczas wojny w Zagórowie mieszkał Niemiec Geisler wraz ze swą córką. Obecnie w tym miejscu jest „sklep rybny”. Geizler prowadził sklep z mięsem i wędlinami, a jego córka pracowała na poczcie. Pewnego dnia o północy wybuchł pożar w sklepie u Geislera i spaliły się wędliny i mięso. Do tej pory nie wiadomo, jak to się stało. Ludzie jednak twierdzą, że to była kara boska  za to, że Geisler kazał zniszczyć pomnik świętego Wawrzyńca stojący na Dużym Rynku.  Zniszczono ten pomnik którejś nocy. Na gruzach leżała mała główka świętego Wawrzyńca. Moja macocha pokazała mi tę główkę. Długi czas trzymała ją  w domu - relacjonuje pani Jadwiga.

W Zagórowie mieszkał też Diesterheft. Miał sklep spożywczy w miejscu, gdzie obecnie znajduje się księgarnia. Jego żona przychodziła do Wiśniewskiego po towar. Zdarzało się, że pojawiała się  o godzinie 10 wieczorem i za godzinę produkty musiały już być gotowe. - Wuj Wiśniewski kazał, żeby nawet dawać jej trochę więcej niż sobie życzyła, niż miałoby być za mało. Synowie Diesterhefta, członkowie Hitlerjugend, byli bardzo niemili - opowiada.

Pod koniec wojny Niemcy wywieźli ludzi furmanką do lasów,  do Konina, na  okopy. Szykowali obronę przed Rosjanami. Była tam również pani Jadwiga. - Pracowaliśmy około 2-3 tygodni. Kopaliśmy rowy o  dwumetrowej głębokości. Razem z nami były dawne moje nauczycielki, panie Wróblewska i Orchowska. Naprzeciwko nich stał młody hitlerowiec z laską i lornetką. Obserwował uważnie, jak pracują. W pewnej chwili podszedł do pani Wróblewskiej z długim, grubym kijem i ją strasznie zbił, bo stwierdził, że za mało pracuje, choć to nie była prawda - wspomina.

Niemcy  zaprowadzili kobiety na spanie do stodoły. Znajdowały się w niej szczury, które chodziły im w nocy po głowie. Wytrzymały jedną noc. Na drugi dzień pani Jadwiga poszła do jednej pani, której mąż wyjechał do Niemiec, i poprosiła o nocleg dla siebie i czterech koleżanek. Obiecała, że zapłaci. Kobiety nocowały u niej do końca pobytu w Koninie. Kiedy były głodne, pani Jadwiga dogadywała się z Niemcem i w zamian za papierosy dostawały  zupę z mięty i pokrzyw. Transakcja dokonywana była w dyskrecji.

Kiedy robotnicy odjeżdżali z okopów do domu, każdy niósł kosz z prętów, w którym miał swoje ubrania. Kosze były bardzo ciężkie i dziewczynki nie mogły ich unieść, więc położyły je na deskach wystających  z tyłu furmanki. Spostrzegł to Niemiec. Zagroził, że jeśli nie zdejmą koszy, to je zastrzeli. W Świątnikach pani Jadwiga spotkała swoją znajomą Jakubowską, która zabrała jej bagaże i zawiozła do sklepu u Wiśniewskich.

W Zagórowie podczas wojny mieszkało bardzo dużo Żydów, ale Polacy byli do nich nieprzyjaźnie nastawieni i nieufni. Mieli gwiazdę Dawida na plecach i na ramieniu. Niemcy bardzo nad nimi się znęcali. Hitlerowiec Pede bił ich szpicrutą. Pani Jadwiga była w synagodze. - Była bardzo ładnie urządzona, miała dużo dekoracji. Widziałam modlących się Żydów, którzy w czasie modlitwy kłaniali się aż do podłogi… W piątki wieczorem i sobotę  obchodzili szabas. Po mieście chodził obwoływacz, pukał kijkiem w okna i wołał: „Szabas, szabas”. Zdarzało się, że Polacy ukrywali Żydów w domach… Byli też Jedwabowie, bardzo bogaci Żydzi. Mieli sklep tekstylny. Stary Jedwab Juda Chaim wraz z synem wyjechał tuż przed okupacją  do Australii i chciał tam później sprowadzić resztę rodziny, ale wybuchła wojna. Jego żonę i córkę zamordowano w lasach koło Kazimierza Biskupiego. - opowiada. - Bardzo dobrze wspominam doktora Lidmanowskiego. Kiedy zrobił mi się  wrzód na nodze, szybko mnie wyleczył . Był wspaniałym, miłym człowiekiem. Do doktora Bredego nie chodziłam, ponieważ był on Niemcem i się go bałam.

Mąż pani Jadwigi przebywał w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Bito go, katowano, głodzono i  karmiono surowymi ziemniakami, burakami, od czego miał później wrzody na żołądku. Nie chciał rozmawiać o Auschwitz. Zmarł w 1977 roku. W obozach koncentracyjnych byli również zagórowianie Chmielewski i Cieluba.

Po wojnie pani Jadwiga wyszła za mąż i założyła własny sklep spożywczy. Miała bardzo dużo klientów.

Pani Jadwiga pomimo sędziwego wieku,  jest w doskonalej kondycji. Sama robi zakupy, sprząta, a nawet zimą odśnieża podwórko. Spytana o receptę na długowieczność mówi: -Podstawą jest zdrowa dieta. Należy wystrzegać się tłustych potraw, jeść warzywa i owoce.   Jest osobą głęboko wierzącą, kiedyś działała w stowarzyszeniu katolickim: - Do Kościoła chodzę co niedzielę, od kiedy byłam małą dziewczynką, i będę chodzić, dopóki nie umrę. Bóg jest najważniejszy, daje nam wszystko, a cierpieć musi każdy, bo Pan Jezus cierpiał i to za nasze grzechy - mówi.

Planowaliśmy pojechać na wycieczkę do Krakowa i Oświęcimia, ale niestety z powodu braku chętnych osób, wyjazd został odwołany. Może uda się wyjechać w przyszłym roku szkolnym, w którym zamierzamy kontynuować realizację pozostałych działań edukacyjnych w ramach programu „Przywróćmy Pamięć”. 


Tekst ukazał się na stronie Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych im Braci Kostaneckich w Zagórowie.

Dziękuję Łukaszowi Parusowi za udostępnienie artykułu.

Uczennice Ewelina Dobersztyn i Karolina Idziak przeprowadziły wywiad z Jadwigą Pęcherską. Fotografie uczniowie uczestniczący w projekcie.

Projekt
CHAIM/ŻYCIE

Fundacja Tu Żyli Żydzi, Poznań


Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci, realizowane w 2020 r. przez Andrzeja Niziołka

CHAIM/ŻYCIE - portal o kulturze, Żydach, artystach i Wielkopolsce, to projekt edukacji i animacji kultury w Poznaniu i Wielkopolsce. Poszukujemy, gromadzimy i prezentujemy na niej trzy rodzaje materiałów:

* Dzieła twórców kultury odnoszące się do kultury żydowskiej i obecności Żydów w Poznaniu i Wielkopolsce.

* Materiały nt. kultury i historii Żydów wielkopolskich – jako mało znanego dziedzictwa kulturowego regionu.

* Informacje o działaniach lokalnych społeczników, organizacji, instytucji zajmujących się w Wielkopolsce upamiętnieniem Żydów w swoich miejscowościach oraz informacje o tychże działaczach i organizacjach.

Kontakt

  • Andrzej Niziołek

  • Hana Lasman

  • Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Projekt finansowany jako zadanie publiczne Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury w 2021 r.

© 2020 Fundacja Tu Żyli Żydzi. Strony Trojka Design.