logo l

Spotkanie z Pigmejami

Wreszcie przy drodze widzimy nędzne, małe budy z trawy, jakby dla psów. Wysiadamy. Są brązowo-kawowi, niscy, ale nie tak, jak myślałem, krępi. Żyją nędznie. Tutejsi mieszkańcy patrzą na nich z większą pogardą niż Francuzi na nich samych. Ci, których spotkaliśmy, pracują na plantacjach Afrykańczyków. Ile zarabiają nie wiem, ale jeśli Afrykańczyk zarabia u białego 20-30 centów za dniówkę, oni dostają chyba kilka centów. 


  

22-25 III 1963

Moi Kochani!

Wiem, że ten list nie dojdzie do Was szybko i to samo jest z ostatnimi moimi listami. Również od Was od tygodnia nie mam wieści, ponieważ we Francji jest strajk pracowników poczty i nie wiadomo, jak długo to jeszcze potrwa. Nie mogli trochę poczekać z tym strajkiem? Wszystkie listy w obie strony przechodzą przez Francję, tak że ulegają przetrzymaniu.

Teraz wszyscy trzej znajdujemy się w Carnot[1], w domu rodziny izraelskiej, bardzo sympatycznej. Cwi i ja jesteśmy już tutaj trzeci dzień, a Uri przybył wczorajszej nocy. Rodzina składa się z rodziców i trzech chłopców w wieku 11, 15 i 17 lat. Najstarszy pomaga ojcu w kupnie diamentów, a dwóch młodszych chodzi do szkoły, do misji. Szkoła, jak twierdzi matka, nie jest na przyzwoitym poziomie i jedyna rzecz, na której skorzystali, to język francuski. Cały dom żyje brylantami. Mówi się o diamentach jak się wstaje, do śniadania, do obiadu, do kolacji i do snu. Jakie są, ile kosztują, jak je można obrobić, w ogóle wszystko. Dzieci wszystkie chcą iść w ślady ojca. Umowa im się kończy, nie odnawiają jej i wracają do kraju, głównie ze względu na dzieci.

Wczoraj nie mieliśmy wozu, więc wynajęliśmy pirogę z motorem i popłynęliśmy w dół rzeki Membéré (mapa), do miejsca, gdzie murzyni pracują na własną rękę. Piroga miała ca. dziesięć metrów długości i osiemdziesiąt centymetrów szerokości i jest wydrążona z jednego pnia. Wstawiono nam składane krzesełka do siedzenia i czuliśmy się jak turyści, bo było na co patrzeć. Membéré jest szeroka na 50-150 metrów. Bieg ma dość bystry, ale ma też liczne mielizny i wyspy - oczywiście silnie zadrzewione. Po obu stronach jest dżungla, która po prostu aż przelewa się do rzeki. Krzewy i drzewa mangrowe, liany, wszystko pcha się do wody. Widzieliśmy też kilka krokodyli, które spłoszone szumem motoru pluskały do wody. Z daleka wyglądały zupełnie jak nieruchome kłody drzewa. Do łodzi się nie zbliżały, bo obawiały się szumu motoru. Mijaliśmy też łodzie murzynów - takie same, jak nasze, tylko że bez motoru. Byli to rybacy, myśliwi lub kupcy z towarem. 

slajd RCA 034 znaksl

Opuszczona i zarastająca dżunglą wieś przy zamkniętej kopalni diamentów

Wreszcie dotarliśmy do jakiejś wioski murzyńskiej i stamtąd udaliśmy się do odległego o osiem kilometrów obozu poszukiwaczy diamentów. Ścieżka prowadziła przez sawannę i dżunglę. Przez sawannę było nawet przyjemnie chodzić, wysoka trawa, krzewy i gdzieniegdzie drzewa, ale w dżungli panuje stały półmrok, gdzieniegdzie przedzierają się tylko promienie słońca, miejscami śmierdzi stęchlizną i grzybami, bo wszystko u dołu butwieje. Roślinność jest tak splątana ze sobą, że musi się iść tylko przetartą ścieżką; gdzieniegdzie błoto chlupie pod nogami. Wokół drzew wiją się liany, czasem zrośnięte ze sobą tak, że wyglądają, jakby drzewa się obejmowały. Prócz tego z każdego konaru zwisają liany.

W miejscu pracy zastaliśmy kilkudziesięciu murzynów płci obojga i masę pustych flaszek od wina „Mambo”. Opadli nas i zaczęli ściskać ręce. Byli wszyscy porządnie zalani, ale na wesoło. Trochę to dziwnie wyglądało. Mężczyźni i kobiety więcej niż roznegliżowani, ściskają nam silnie ręce, przy czym kobietom dyndały przy tym piersi. Pracują ciężko i cały plon pracy zamieniają u wędrownych handlarzy muzułmańskich na wino. Ten okręg jest najbardziej rozwinięty w całym kraju właśnie dzięki temu, że od trzydziestu lat eksploatuje się tu diamenty. Od kilku lat murzyni zaczęli to robić na własną rękę, co niby powinno być pozytywne, bo przedtem prawie cały zarobek zagarniały towarzystwa. Okazuje się, że sprawa z wyzyskiem kapitalistycznym nie jest wcale prosta. Poprzednio część ludności pracowała w kopalniach za psie grosze, a reszta zajmowała się prymitywnym rolnictwem. Od czasu, jak zaczął się run na diamenty, przestano się tutaj zajmować takimi prozaicznymi rzeczami, jak maniok czy banany. Minimum, żeby nie zdechnąć, przyroda i tak daje. Kto żyw zabrał się do poszukiwania diamentów. Cały dochód topi się w piwie i winie, a piją wszyscy. Nie można nawet powiedzieć, żeby pieniądze koncentrowały się gdzieś tutaj w kraju. Zarabiają na tym liczni muzułmańscy kupcy, którzy ściągnęli tu z Mauretanii, Senegalu, Czadu i Sudanu. Oni z kolei sprzedają diamenty europejskim kupcom i rezultat jest taki, jaki był, z tym, że ludność jest zdemoralizowana pieniędzmi, które potrafi wymienić tylko na alkohol. Władze tutejsze są bezsilne. Produkcji prywatnych, małych poszukiwaczy jasne, że nie potrafią skontrolować, a produkcji wielkich kopalń też nie, bo według starej umowy całe wydobycie wysyłane jest do Francji, gdzie wartość diamentów jest oszacowana i na tej podstawie płaci się podatek. Teraz wyobraź sobie ten szacunek dokonany w Paryżu. Co do właścicieli kopalń, to niemal wszyscy są Żydami, którzy oczywiście siedzą w Europie: w Belgii, Holandii, Francji i Anglii. Jeden z nich, niejaki Gutwirth, dobry, religijny Żyd i ceniony syjonista, był podczas wojny jednym z głównych dostawców diamentów dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Towar szedł przez Portugalię. Pecunia non olet[2].

Poza diamentami są w tych okolicach plantacje kawy i na południu Pigmeje. Także goryle, które mamy zamiar ujrzeć.

Dziś, 23 III w sobotę, pojechaliśmy z Cwi do miejsca, gdzie były stare kopalnie i obecnie mieli pracować prywatni poszukiwacze, tzw. diggerzy. Jechaliśmy starą drogą przez sawannę, aż nam się skończyła, bo zarosła krzewami i dalej trzeba było zapychać na piechotę ścieżką wydeptaną przez murzynów. Dotarliśmy do opuszczonej wsi, zarośniętej już drzewami; tu mieszkali robotnicy, którzy wynieśli się po zamknięciu kopalni. Nad strumieniem spotkaliśmy murzyna z dwoma żonami, którzy się przeprowadzali. Poczęstowałem ich papierosami i pozowali mi do zdjęcia. One z olbrzymimi tobołami na głowach, jedna z fajką w ustach, a druga z mężem z papierosami. Tu żona odgrywa też rolę zwierzęcia pociągowego. Potem dotarliśmy w pobliże źródła. Woda była taka czysta i chłodna i było tak gorąco, że rozebraliśmy się do golasa i wykąpaliśmy się, pierwszy raz w Afryce.

slajd RCA 070 znak 2

Przy źródłach, jeżeli w pobliżu nie ma wsi, można bez obawy korzystać z wody. W ogóle do wody już właziliśmy, jak nie było wyjścia, np. na rzece nawalił motor w łodzi i trzeba było wyjść, wypchnąć ją na mieliznę i naprawić motor. Poza tym ze zdrowotnych spraw, to ukąsiły mnie kilka razy osy. To cholernie boli na początku, ale potem przechodzi i nie pociąga za sobą żadnych skutków. Wczoraj jednak jakaś osa dziobnęła mnie w paluch i mimo, że od razu wyciągnąłem żądło, paluch mi spuchł i teraz swędzi okrutnie, co oznacza, że opuchlizna ustąpi. (…) Miałem już taką historię któregoś dnia, że jakaś muszka dziabnęła mnie w lewą dłoń i spuchła mi, a potem mi to ustąpiło. Widzisz więc, że o wszystkim Wam piszę i Marek nie ma racji, że nie wierzy ojcu. O wszystkim Wam piszę, nawet o sprawach nieprzyjemnych.

24 III. Dziś pojechaliśmy do Noli[3], zwiedziliśmy jedną ładną, zmechanizowaną kopalnię. Okolica w miarę jazdy na południe zmienia się i sawanna ustępuje miejsca dżungli. Powietrze parne i jedziemy niekończącą się aleją w cieniu. W górze wierzchołki drzew stykają się ze sobą. Miejscami wyciętą dżunglę zastąpiono plantacjami kawy. Duże plantacje należą do francuskich towarzystw, a małe działki są własnością Afrykańczyków.

W okolicy Noli jest kilka tysięcy Pigmejów. Postanawiamy ich oczywiście odszukać i w tym celu boczną drogą jedziemy kilkadziesiąt kilometrów. Żartuję, że bez lupy ich nie zauważymy. Wreszcie przy drodze widzimy nędzne, małe budy, jakby dla psów. Budy są z trawy. Wysiadamy. Są brązowo-kawowi, typy różne od tutejszych Afrykańczyków. Są niscy, ale nie tak, jak myślałem, krępi. Nawet w stosunku do tutejszych murzynów żyją nędznie. Za całe ubranie mają z przodu i tyłu kępki trawy lub szmatki. Są apatyczni i nie wyrażają nawet zainteresowania nami. Dzieci stoją i nic, są nieme. Robimy zdjęcia i dajemy im kilka franków - przyjmują. Przywódca ma olbrzymie wole na gardle, wielkości głowy - obrzydliwe. Kobiety zupełnie nie kobiece, nawet wyraz twarzy taki, jak u mężczyzny, tylko piersi zdradzają płeć. To jest już chyba dno ludzkości. Tutejsi mieszkańcy patrzą na nich z większą pogardą niż Francuzi na nich samych. Ci, których my spotkaliśmy, pracują na plantacjach Afrykańczyków. Ile zarabiają tego nie wiem, ale wyobrażam sobie. Afrykańczyk zarabia u białego 20-30 centów za dniówkę, więc oni dostają chyba kilka centów.

W okolicy są również goryle, ale tych nie udało nam się zobaczyć.

slajd RCA 024 M

Wioska Pigmejów

Ściemnia się, kiedy przeprawiamy się promem przez rzekę i docieramy do Noli. Jedziemy do subprefekta, którego już przedtem poznaliśmy w Berberati u prefekta. Oznajmiają nam, że „Casa de pasage”, dom gościnny, jest zajęty przez innych a subprefekt wyjechał. Biorę list prezydenta i idę do jego żony, która długo coś mi klaruje, ale widzę, że nie umie czytać. Zaglądam do salonu. Na tapczanie leży sam subprefekt schlany na fest - Cwi twierdził później, że to chyba był haszysz, w każdym razie skutki były te same. Weszliśmy do niego prawie na siłę, bo nie mieliśmy wyjścia - zbliżała się burza. Po okazaniu listu dał nam na nocleg duży dom opuszczony przez jakichś Francuzów.

Przyrządziliśmy sobie fajny obiad. W domu nie było wody, ale dobry Bóg zesłał ulewę, jakiej jeszcze w życiu nie widziałem. Wyszliśmy nago na ulewę i porządnie się wyszorowaliśmy mydłem i szczotką, nawet światło było naturalne, bo ciągle w jakimś kawałku nieba błyskało. Prawdziwa tropikalna ulewa. Teraz leżymy w naszych śpiworach i już układamy się do snu. Na dworze ciągle jeszcze błyska, ale ulewa cichnie - przesunęła się dalej.

No, dobranoc i mocno, mocno całuję i ściskam, i całuję. Trochę jeszcze poczytam, bo chłopcy z machonu[4] z własnej inicjatywy kupili kilka numerów „Przekroju”, „Dookoła Świata” i „Świata”, i przysłali pocztą dyplomatyczną dla mnie. Bardzo to ładne.

W Noli jestem chyba pierwszy od powstania świata, który czyta polską prasę. No, jeszcze raz całuję i kończę.

Wasz Nojuś

Nola, 25 III 1963

 

Dwa dni nie pisałem. Wczoraj wieczorem wróciliśmy do Bangui i na tym w zasadzie zakończyliśmy pracę w terenie. Otrzymałem też dwa listy od Was, a ostatni z nich datowany był 17 marca. Nie rozumiem tylko, dlaczego na większość moich pytań nie mam odpowiedzi, tylko ogólnikowe stwierdzenie, że jest dobrze.

Zamieszkaliśmy znów w hotelu. Wzięliśmy razem apartament dwupokojowy z wszystkimi szykanami. Ten sam, w którym mieszkał Ben Cwi podczas swojej wizyty w Bangui w ubiegłym roku. Tutaj pozostajemy kilka dni, żeby spisać wnioski. Uri wróci do kraju w czwartek w przyszłym tygodniu, a w piątek rano będzie u Was. Ja tak, jak umówiliśmy się, jadę do Paryża, choć prawdę mówiąc (...).

[Brak ostatniej kartki listu] 

 

  

[1] Carnot - miasto nad rzeką Mambéré w południowo-zachodniej części Republiki Środkowoafrykańskiej. Jeden z ośrodków regionu, w którym wydobywa się diamenty.

[2] Pecunia non olet (łac.) - Pieniądze nie śmierdzą.

[3] Nola - miasto środkowoafrykańskie leżące na południowym zachodzie, blisko granic z Kamerunem i Kongiem.

[4] Machon (hebr.) - instytut. Pracownicy Instytutu Geologicznego w Jerozolimie, w którym zatrudniony był Lasman, nazywali tak między sobą swój zakład pracy.

LIST DO ŻONY I DZIECI, CLILI, MARKA I HANY

Projekt
CHAIM/ŻYCIE

Fundacja Tu Żyli Żydzi, Poznań


Sfinansowano ze środków budżetowych Miasta Poznania  #poznanwspiera

CHAIM/ŻYCIE - portal o kulturze, Żydach, artystach i Wielkopolsce, to projekt edukacji i animacji kultury w Poznaniu i Wielkopolsce rozpoczęty dzięki stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Poszukujemy, gromadzimy i prezentujemy na niej następujące rodzaje materiałów:

* Dzieła twórców kultury odnoszące się do kultury żydowskiej i obecności Żydów w Poznaniu i Wielkopolsce.

* Materiały nt. kultury i historii Żydów wielkopolskich – jako mało znanego dziedzictwa kulturowego regionu.

* Informacje o działaniach lokalnych społeczników, organizacji, instytucji zajmujących się w Wielkopolsce upamiętnieniem Żydów w swoich miejscowościach oraz informacje o tychże działaczach i organizacjach.

*Materiały uzyskane w ramach projektu "Z ulicy Żydowskiej na Madagaskar - Noacha Lasmana fotografie i listy z Afryki i Ameryki Południowej".

Kontakt

  • Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.



© 2020 Fundacja Tu Żyli Żydzi. Strony Trojka Design.