logo l
Izrael 1957-1985

Mentalność sabrów

Pewnego razu dwaj studenci, którzy pracowali z nami, nie wrócili wieczorem do obozu. Wziąłem wóz z szoferem i jednego Beduina jako przewodnika i przy zgaszonych światłach ruszyliśmy w stronę granicy z Jordanią. W pobliżu miejsca, gdzie myślałem, że pracowali, wysiadłem i poszedłem sam. Nie chciałem nawoływać, bo obawiałem się zasadzki, doszedłem do granicy i nikogo nie spotkałem. Postanowiłem nie wracać bez nich i przekroczyłem granicę. 


 

Bogota, 24 IX 1968

Moi drodzy!

Życzenia noworoczne jakie od Was dziś otrzymałem zdopingowały mnie do napi­sania do Was listu. Prawdę mówiąc, już od dawna postanowiłem usiąść i napisać do Was list, ale jak to się często zdarza z takimi szlachetnymi chęciami, nie tak szybko się je realizuje. Pociesza mnie tylko myśl, że Ty też nie jesteś tak całkiem czysty w naszej korespondencji. Zdaje się (nie jestem tego całkiem pewny), że to ja napisałem ostatni list w okresie pracy na Madagaskarze.

W życzeniu noworocznym dopisałeś kilka słów - bardzo serdecznych. W materialistycznym świecie, w jakim dane jest nam żyć, takie słowa się ceni. Dziś jest Nowy Rok i ja, jako obcokrajowiec, mam tutaj prawo nie pracować.

Tutaj, w Kolumbii, bez naszych świąt jest tyle wolnych od pracy dni, że doprawdy nie wiem, po czym oni odpoczywają. Po pierwsze w biurach w soboty i niedziele się nie pracuje, po drugie naród jest bardzo katolicki i wszystkie możliwe święta święci bardzo skru­pulatnie. Niezależnie od tego Dobry Bóg dał każdej miejscowości nieraz po kilku pat­ronów i to też należy godnie uczcić. Pozostały jeszcze święta narodowe, których każdy szanujący się naród też ma dużo. Łącznie wynosi to 137dni. Oczywiście, każdemu przy­sługuje urlop i każdy ma prawo chorować, tak że należy się dziwić, że w ogóle coś tu zrobiono. Ja niestety z tych wszystkich luksusów nie mogę korzystać, bo jak wyjeż­dżam do pracy w pole, to nie mogę wrócić do domu po dwóch dniach. Często pracuję w odległości jednego lub dwóch dni drogi od Bogoty. Mimo, że nie jestem religijny, to w ważniej­sze święta żydowskie żądam urlopu ze względów zasadniczych.

Co u nas słychać wiesz mniej więcej od dzieci i od Zalusia. Dzieci opowiadały, że były u Was i było im bardzo przyjemnie. Wiem, że z rodziną odwiedziłeś w tym roku Izrael - ciekawe, jakie wrażenia stamtąd wynieśliście. Czy widziałeś się ze znajomymi? Myślę, że widzieliście miejscowości, których ja jeszcze nie znam. Wyjechałem z kraju zanim zaczęła się cała heca i nikt nie spodziewał się, że będzie jakaś wojna[i]. Byłem akurat w Paryżu, kiedy prasa podała o częściowej mobilizacji u nas. Zgłosiłem się w Ambasadzie i tam powiedzieli mi, abym kontynuował podroż do Bogoty - sytuacja nie jest na tyle poważna, aby brać wszystkich. W rezerwie nie jestem znów taką ważną szyszką, jestem w obsłudze K.M. Na ćwiczenia brali mnie każdego roku i szedłem tak, jak wszyscy, bez wielkiego entuzjazmu. Nie mogę też o sobie powiedzieć, że jestem wzorowym  żołnierzem. Nie nam pociągu do tego interesu.

Przez długi czas praktykował u mnie jeden młody geolog - sabra[ii], który w wojsku był wówczas kapitanem i dowódcą oddziału komandosów. Musisz wiedzieć, że sabry patrzą na ludzi nie urodzonych w kraju trochę z góry. On na mnie też tak patrzył i mieliśmy kilkakrotnie scysje na temat pracy od strony bezpieczeństwa w pustyni. On uważał, że jestem za delikatny w stosunku do Beduinów i że to wynika z galutowej[iii] mentalności, ze strachu. Ja twierdziłem, że jesteśmy tutaj w celu wykonania określonego zadania i wszystko, co może nam utrudnić jego wykonanie jest zbędne – nie mam zamiaru przyjąć na siebie funkcji patroli wojskowych. Musiał się dostosować do mnie, bo byłem jego przełożonym. Pewnego razu dwaj studenci, którzy pracowali z nami, nie wrócili wieczorem do obozu. Wiedziałem, że pracowali w pobliżu granicy z Jordanią i bałem się, że coś im się stało – może przekroczyli granicę? Wziąłem wóz z szoferem i jednego Beduina jako przewodnika i przy zgaszonych światłach ruszyliśmy w stronę granicy. W pobliżu miejsca, gdzie myślałem, że pracowali, wysiadłem i poszedłem sam. Nie chciałem nawoływać, bo obawiałem się zasadzki, doszedłem do granicy i nikogo nie spotkałem. Postanowiłem nie wracać bez nich i przekroczyłem granicę. Szukałem ich jakieś półtorej godziny i w końcu, kiedy już wracałem na naszą stronę usłyszałem po hebrajsku „Stój! Ręce do góry!” Podniosłem ręce i strasznie się ucieszyłem, bo poznałem ich głosy. Jeden z nich zwichnął nogę i postanowili poczekać do rana w jakiejś grocie. Zataszczyliśmy chłopca do wozu i nad ranem wróciliśmy do obozu.

Od tego czasu ten mój młody geolog nabrał do mnie szacunku. Pytał, jak to może być, że boję się kontrolować Beduinów, a nie bałem się w ciemnej nocy na pustyni, w okręgu przygranicznym, sam szukać zaginionych. Powiedziałem mu, że to nie jest kwestia strachu – trzeba tylko wiedzieć, co robić we właściwym czasie. Potem powiedział, że chce mnie przenieść do swojej jednostki w rezer­wie  - do  kompanii zwiadowców. Nie zgodziłem się - jestem za stary na takie historie. To jest mentalność sabrów. Ten chłopak jest teraz podpułkownikiem i został odznaczony podczas ostatniej wojny. Wziął dwuletni urlop z Instytutu i przeniósł się do wojska - uważa, że teraz tam jest jego miejsce. Często pisze do mnie listy i zaraz po wojnie opisał mi całą akcję, w jakiej brał udział - walczył w okolicy Jerozolimy i Jeriho. Miał stosun­kowo duże straty i ma z tego powodu wyrzuty.

Na codzień sabry na ogół nie są sympatyczni - szczególnie dla obcych. Odżegnują się od jakichkolwiek związków ze swoimi przodkami z galutu. Z beztroska przeskakują tych dwa tysiące lat i nawiązują swoje tradycje do czasów biblijnych. Niektórzy skrajni uważają nawet, że Izraelczycy są odrębnym narodem, do które­go każdy Żyd może się włączyć, ale dopiero po osiedleniu się tutaj. Taki pogląd wyrażają szczególnie młodzi, bo później dochodzą do wniosku, że to wszystko nie jest takie proste i bez galutowych Żydów nie byłoby Izraela - nie tylko ze względów finansowych, ale również ze względu na materiał ludzki.

Moim zdaniem najpoważniejszym naszym problemem po zagadnieniu: być lub nie być, jest sprawa naszej mentalności: czy będziemy narodem o mentalności wschodniej czy zachodniej. Chyba zdążyłeś zauważyć, że duża część ludności żydowskiej w kraju pochodzi z krajów wschodnich. Nie ma w tym nic złego, ale istnieje obiektyw­ny fakt, że przywieźli ze sobą mentalność zupełnie odmienną od naszej. W ich zwyczajach jest wiele pozytywnych cech, np. przywiązanie do rodziny rozwinięte o wiele silniej niż u nas. Jest w nich silnie rozwinięte poczucie robienia forsy, obojętnie za jaka cenę i małe za­interesowanie nauką. To jest powodem, że mały procent spośród nich kończy uniwersytet. Takie zjawisko jest niezdrowe w społeczeństwie, które jeszcze nie jest scementowane. Na ogół to się zaciera w drugim lub trzecim pokoleniu, ale nieraz ciągnie się o wiele dłużej i nie jest to tylko kwestia warunków materialnych.

Kilka lat temu wykonywałem prace dla jednego przedsiębiorcy milionera z Kurdystanu. Z jego ośmiorga dzieci ani jedne nie skończyło nawet szkoły średniej. Twierdzi, że to nie jest potrzebne jeżeli ma się forsę. Dzieci, już dorosłe, pracują u niego, a adwokata, ekonomistę lub inżyniera można kupić. Wśród wielu rodzin nowych emigrantów z północnej Afryki następuje po przyjeździe kryzys. W kraju pochodzenia autorytet ojca był wszystkim - i nagle dostają się do kraju, gdzie oj­ciec bez zawodu nie może dać dzieciom tego, co widzą wokoło. Pozytywne wartości ustroju patriarchalnego gubią się i na ich miejsce nie przychodzi nic nowego. Dzieci wyrastają bez szacunku do czegokolwiek - jedyne, w czym widzą wartość, to pieniądz. Dziewczęta idą na ulice, a chłopcy, jeżeli nie wyuczą się jakiegoś prostego zawodu, zasilają kadry sutenerów i przestępców. Myślę, że na większą skalę znasz te sprawy z Nowego Yorku, z Portorykańczykami.

To zresztą nie są jedyne bolączki w kraju. Jest jeszcze sprawa wody, której za ­granicą się nie docenia. W Izraelu w tej chwili wykorzystuje się powyżej 90 procent teoretycz­nych możliwości i jeżeli w krótkim czasie nie znajdzie się ekonomicznej metody odsalania wody morskiej, to kraj nie ma możliwości dalszego rozwoju. Bez wody nie tylko nie można rozwijać rolnictwa, ale nie można budować przemysłu.

Za to tutaj wody jest nie tylko dość, ale tam, gdzie ja pracuję, jest jej nawet za dużo. Jedna mała rzeczka bez nazwy ma więcej wody niż Jordan. Tutaj jedna z głównych rzek nazywa się Rio Magdalena i jest trzy razy dłuższa od Wisły. Ale czy Ty kiedyś słyszałeś tę nazwę? Jordan zna każde dziecko, ale kiedy po raz pierw­szy przejechałem przez Jordan, nie zwróciłem nawet na to uwagi. To znaczy propaganda - na świecie więcej ludzi wie o istnieniu Jordanu niż Missisipi.

Napisz, co słychać u Ciebie i rodziny. Pozdrów serdecznie mamę. Dzieci mówiły, że nazwała mnie smarkaczem, ale w moim wieku przyjemnie się to słyszy.

W planie mam po zakończeniu pracy tutaj zawitać na jakiś czas do Nowego Yorku. Nie wiem na jak długo - to zależy, czy to będzie interesujące czy nie. W drodze powrotnej nie jestem specjalnie ograniczony czasem, bo przysługuje mi urlop. Zobaczę, jak to będzie. Napisz, co odwiedziłeś w kraju i jak Ci się tam podobało.

Od Zalusia od czasu przyjazdu dzieci nic jeszcze nie otrzymałem, chętny do pisania to on nie jest.

Jeszcze ras życzę wszystkiego najlepszego w związku z Nowym Rokiem i mocno całuję.

Noach

 

[i] Mowa o wojnie sześciodniowej w 1967 roku.

[ii] Sabra (hebr.) – Żyd urodzony w Palestynie lub potem w Izraelu, a nie przybyły do niego emigrant. Słowo oznaczające wolność wzrastania we własnym kraju. Pochodzi od arabskiej nazwy kolczastego, jadalnego owocu miejscowego kaktusa.

[iii] Galut (hebr.) - wygnanie Żydów z własnej ziemi i ich pobyt na obczyźnie.

LIST DO BRONKA BERGMANA W NOWYM JORKU, KOLEGI Z DZIECIŃSTWA

Brian - po żydowsku Baruch, po polsku Bronek - był poznańskim Żydem, kolegą Noacha z czasów dzieciństwa i wczesnej młodości. Urodził się w 1925 roku, przeżył wojnę w Polsce, od końca lat 40. XX wieku żył w USA. Od końca lat osiemdziesiątych XX wieku wielokrotnie wracał do Polski i Poznania, do którego miał wielki sentyment. Zmarł w 2018 roku.

Na emigracji Lasman i Bergman nawiązali kontakt na początku lat 60. Wielokrotnie się spotykali, ich korespondencja  trwała do  lat 2000.

Projekt
CHAIM/ŻYCIE

Fundacja Tu Żyli Żydzi, Poznań


Sfinansowano ze środków budżetowych Miasta Poznania  #poznanwspiera

CHAIM/ŻYCIE - portal o kulturze, Żydach, artystach i Wielkopolsce, to projekt edukacji i animacji kultury w Poznaniu i Wielkopolsce rozpoczęty dzięki stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Poszukujemy, gromadzimy i prezentujemy na niej następujące rodzaje materiałów:

* Dzieła twórców kultury odnoszące się do kultury żydowskiej i obecności Żydów w Poznaniu i Wielkopolsce.

* Materiały nt. kultury i historii Żydów wielkopolskich – jako mało znanego dziedzictwa kulturowego regionu.

* Informacje o działaniach lokalnych społeczników, organizacji, instytucji zajmujących się w Wielkopolsce upamiętnieniem Żydów w swoich miejscowościach oraz informacje o tychże działaczach i organizacjach.

*Materiały uzyskane w ramach projektu "Z ulicy Żydowskiej na Madagaskar - Noacha Lasmana fotografie i listy z Afryki i Ameryki Południowej".

Kontakt

  • Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.



© 2020 Fundacja Tu Żyli Żydzi. Strony Trojka Design.