Przedstawiamy fragment nieznanych wspomnień Mali, żony Iziego Sonnabenda, o wojennych losach najstarszego syna poznańskiego kantora.
Samuel Izaac Sonnabend urodził się 8 listopada 1909 roku we Włocławku, zmarł w 1991 roku w Sydney w Australii. Podczas wojny początkowo znalazł się po stronie sowieckiej, potem przebywał w gettach w Sokółce i Białymstoku, przeszedł przez więzienia w Grodnie i Łomży oraz obozy koncentracyjne w Stutthof, Auschwitz i Bergen-Belsen. Przed wojną skończył w Polsce medycynę, został specjalistą laryngologiem. W Australii musiał powtórzyć studia – ale specjalizacji ponownie już nie zrobił. Pracował jako lekarz rodzinny prowadzący własną praktykę prawie do końca lat 80. XX wieku. Zmarł w 1991 roku.
W 1994 roku jego druga żona Mala Sonnabend napisała wspomnienia, w których opowiedziała o losach Iziego. Publikujemy fragment tego tekstu w przekładzie z języka angielskiego. Opowiada on o fragmencie wojennych przeżyć Iziego.
Do naszego mieszkania w białymstockim gettcie przyjechała dodatkowa grupa osób. Kim byli ci ludzie? Będę musiała cofnąć się w czasie, aby to wyjaśnić.
W sąsiedniej Sokółce (…) mieszkało małżeństwo Iziego i Feli Sonnabendów. Izi został tam wysłany jako lekarz przez Rosjan, do lokalnej służby medycznej. Mieliśmy z nimi kontakt, bo Fela była moją kuzynką, nasze matki były siostrami. Z niecierpliwością czekaliśmy na dobrą wiadomość, bo Fela spodziewała się dziecka. Ale dobra wiadomość nigdy nie nadeszła.
Jak się później dowiedziałam, Fela urodziła na dzień przed wkroczeniem do Sokółki Niemców. Ci, zgodnie ze swoim okrucieństwem, od razu wyrzucili ze szpitala pacjentów, bo potrzebowali go dla rannych żołnierzy. W rezultacie u młodej matki rozwinęła się infekcja i Fela nie mając możliwości leczenia zmarła w ciągu kilku dni. Izi został z córeczką, którą nazwał Ruth. Znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, bo był zmuszony pracować i nie mógł opiekować się dzieckiem. Pomogli mu sąsiedzi, a potem przyjął propozycję pomocy od starszej pani, która mieszkała w Sokółce z nastoletnią córką. Chaja Kapłan okazała się dla Iziego darem niebios. Była oddana dziecku ponad wszelkie wyobrażenia i stopniowo przejęła prowadzenie domu.
Izi, ponieważ wychował się w kulturze niemieckiej, powoli był wciągany w Sokółce do pracy społecznej. Przed wojną mieszkał w Poznaniu, gdzie uczęszczał do niemieckiej szkoły podstawowej i średniej, a także w najbardziej niesprzyjających warunkach ukończył tam medycynę. Poznań był kolebką antysemityzmu w Polsce, a Izi był pierwszym Żydem, który został przyjęty na Wydział Lekarski uniwersytetu. Kiedy to ogłoszono, w miejscowych gazetach aż zawrzało z oburzenia, że poznański uniwersytet jest opanowany przez Żydów. Inni studenci na roku długo nie wiedzieli, który z nich jest Żydem, dopóki [na jednym z wykładów] nie wymusili odczytania listy obecności. Kiedy Izi został wywołany i wstał, w absolutnej ciszy, jaka wóczas zapanowała na sali, słychać było, jak pozostali zaczerpują powietrze. A więc ten wysportowany, dobrze zbudowany mężczyzna był ich Żydem! Ponieważ nie mogli mu dorównać fizycznie, stosowali różne sztuczki, by uniemożliwić mu uczęszczanie na wykłady czy uczestnictwo w ćwiczeniach. Mimo to Izi skończył medycynę i przeniósł się do Warszawy, gdzie pracował w szpitalu żydowskim.
Wiedza Iziego i rozumienie przez niego [mentalności] Niemców stały się bardzo przydatne podczas okupacji. Sokółka była małym gettem, ale z kilkoma fabryczkami i Izi ciągle był wzywany, by coś tłumaczyć i wyjaśniać. Stał się pośrednikiem pomiędzy ludnością żydowską w miasteczku, a Niemcami.
Kiedy Izi przebywał w [radzieckiej] Sokółce, jego rodzice wraz z innymi Żydami z Poznania zostali wywiezieni do warszawskiego getta[i]. Rodzina składała się wówczas z babki Iziego, popularnie zwanej Rebecyn, która zginęła w getcie warszawskim w 1942 roku, jego ojca, matki, siostry Rosi oraz braci Rafiego, Żejmiego i Naftalego. (…) Warszawę nękał głód i jak się później dowiedzieliśmy, rodzina Iziego była na krawędzi rozpaczy. Starsi ludzie z kilkorgiem dzieci, bez krewnych i przyjaciół! Powoli umierali z głodu, a ich jedynym dochodem było to, co ich syn Rafi zarobił ciągnąc rikszę.
Ten sam Rafi, zdając sobie sprawę z rozpaczliwej sytuacji, w jakiej się znaleźli, postanowił pójść do swojego brata lziego. Znał jego stary adres w Sokółce. Wyszedł z getta w samą porę, zanim rodzinę wywieziono do Treblinki[ii] i całymi dniami szedł bez jedzenia i schronienia, aż dotarł do bramy getta w Sokółce. Tam wyczerpany padł na ziemię. Zdołał tylko zapytać, czy w getcie jest jego brat. Ponieważ lziego znali tam wszyscy, szybko go wezwano, aby przyszedł i sprawdził tożsamość tej osobliwej postaci. Nie potrafię szczegółowo opisać spotkania braci, nie byłam przy nim obecna, ale [wiem, że] było bardzo emocjonalne. Rafi potrzebował nie tylko jedzenia, dobrej kąpieli i czystych ubrań, ale także opieki medycznej. Był przez dość długi czas bardzo chory – głód, zimno i wyczerpanie zebrały swoje żniwo.
(…) Kiedy getto w Sokółce zostało zlikwidowane Izi [wraz ze swoją grupą] został wsadzony do pociągu na stacji Sokółka. Zdając sobie sprawę, że pociąg najprawdopodobniej zmierza do obozów śmierci, Izi wyskoczył z pociągu i [pewnym krokiem] wmaszerował do biura zawiadowcy stacji. Tam podniósł telefon i mówiąc bezbłędnym niemieckim zadzwonił do niemieckiego nadzorcy fabryki filcu w Sokółce, w której pracowało wielu Żydów. Izi przypomniał mu, że ci ludzie dla niego pracowali i że byli u niego pewni [swojego] bezpieczeństwa. Nikt nie śmiał przeszkodzić komuś, kto tak perfekcyjnie mówił po niemiecku. Nadzorca fabryki natychmiast przyjechał na dworzec i wyciągnął kilka osób z pociągu. Reszta pojechała do obozów zagłady, a tę niewielką grupę wysłano do getta w Białymstoku.
(...) W tej grupie znajdowali się Izi, jego mała Ruth, jego brat Rafi, gospodyni pani Kapłan i jej córki Rachel. Przydzielono im zakwaterowanie w mieszkaniu przy ul. Jurowieckiej 44, bo miałam tam swój kąt i byłam krewną Iziego.
Gdy tylko przyjechali [do getta], do Iziego zwrócił się szef białostockiego Judenratu, z prośbą o podjęcie pracy. Słyszeli, jak dobrze radził sobie w Sokółce i prosili go, by przejął odpowiedzialność za zarządzanie białostockim Arbeitsamtem[iii]. [Dodał, że] jego znajomość niemieckiego jest wielkim atutem i nie przyjmie odpowiedzi „nie”.
Było to niewdzięczne zadanie. [Trzeba było] wysyłać ludzi do pracy poza getto, negocjować z Niemcami liczby [robotników]. W niektórych miejscach pracy można było spotkać się z Polakami i załatwić kryjówkę poza gettem albo fałszywe dokumenty, wymieniano materiały, sztućce i inne artykuły domowe na żywność, (…) i różni ludzie mieli różne prośby [do Iziego]. Pamiętam, jak pewnego razu przyszedł do domu młody człowiek i chciał rozmawiać z Izim. Przedstawił się – pamiętam, że miał na imię Szaja – i powiedział, że był na hachszarze z bratem Iziego Adim, i że potrzebuje przepustki dla trzech mężczyzn, by wysłać ich do pewnej fabryki. Pozwól odgadnąć wyobraźni, jaka to była fabryka! Innym razem przyszła jakaś matka, która chciała ucałować ręce Iziego. Jej syn został wysłany do pracy do miejsca, w którym mógł wymienić towary na jedzenie i z wdzięczności przyniosła ciasto. Izi poprosił ją, żeby zaniosła to ciasto do żydowskiego szpitala dziecięcego. To daje obraz, jakim człowiekim był Izi.
Nasza mała grupa czuła się jak rodzina, starając się sobie nawzajem pomagać i troszczyć się o siebie. Podzieliliśmy się zadaniami. Pani Kapłan zajmowała się domem, a Rafi i ja chodziliśmy do pracy poza gettem. Byliśmy w różnych grupach. [Rano] grupy zbierały się w różnych miejscach i wychodziły przez jedną bramę kolumnami, po cztery lub pięć osób obok siebie. Przy bramie stał Niemiec z psem wytresowanym do rzucania się na ludzi i kiedy jego pan wypowiadał słowa „sic lüge”, co oznacza „kłamstwo”, pies rzucał się i rozrywał człowieka na kawałki. (…)
Z drugiej strony Izi coraz bardziej angażował się w swoją pracę. Był bardzo przygnębiony, bo będąc bliżej „koryta” więcej widział i głębiej rozumiał sytuację. Wracał do domu po całym dniu ciężkiej pracy rozczarowany i sfrustrowany, a ja siedziałam i słuchałam jego gniewu i [widziałam jego] bezradność. Potrzebował powiernika i powoli stawałem się kimś takim. Powoli również rozwinęło się między nami wzajemne oddanie, które później, przy kilku okazjach, sobie udowodniliśmy.
Każdy nowy rozkaz Niemców, każda zmiana napełniały nasze serca strachem i podejrzliwością. Na każdą taką rzecz reagowaliśmy zgodnie z logiką. Praca poza gettem została zawieszona w sierpniu 1943 roku, wszyscy mieli pozostać w środku. Rachel, córka pani Kapłan, pracowała w fabryce filcu i [po całkowitym zamknięciu getta] ja, pani Kapłan i mała Ruti też wkręciliśmy się do tej fabryki. Dostaliśmy stół i w ekstremalnym upale, tak że pot spływał nam z twarzy, zaczęłyśmy prasować filc, z którego wyrabiano buty dla niemieckich żołnierzy [walczących] na rosyjskim froncie. Nagle dotarła do nas przekazywana z ust do ust informacja, że do fabryki przyjechała niemiecka komisja, która sprawdza pracę. Co mieliśmy zrobić z małą Ruth? Dla dziecka nie było miejsca w fabryce. Szybko wepchnęliśmy ją pod wielki stos filcu, który leżał w kącie. Kiedy inspekcja przeszła wyciągnęliśmy ją pewni, że być może udusiła się. Ale nie, kiedy zdejmowaliśmy płaty filcu usłyszeliśmy jej cichy płacz. Kolejne wytchnienie, na jak długo tym razem?
(Uzupełnienia tekstu w kwadratowych nawiasach pochodzą od redaktora).
[i] Do Ostrowa Lubelskiego. Poszczególne rodziny wyjeżdżały później z tego miasteczka w inne strony, także do Warszawy – wśród nich również rodzina kantora.
[ii] Autorka inaczej przedstawia fakty niż sam Rafi, który opowiadał, że uciekł z warszawskiego gette po wywózce swojej rodziny do Treblinki.
[iii] Arbeitsamt – nazistowski urząd pracy.
Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci, realizowane w 2020 r. przez Andrzeja Niziołka
CHAIM/ŻYCIE - portal o kulturze, Żydach, artystach i Wielkopolsce, to projekt edukacji i animacji kultury w Poznaniu i Wielkopolsce. Poszukujemy, gromadzimy i prezentujemy na niej trzy rodzaje materiałów:
* Dzieła twórców kultury odnoszące się do kultury żydowskiej i obecności Żydów w Poznaniu i Wielkopolsce.
* Materiały nt. kultury i historii Żydów wielkopolskich – jako mało znanego dziedzictwa kulturowego regionu.
* Informacje o działaniach lokalnych społeczników, organizacji, instytucji zajmujących się w Wielkopolsce upamiętnieniem Żydów w swoich miejscowościach oraz informacje o tychże działaczach i organizacjach.
Andrzej Niziołek
Hana Lasman
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Projekt finansowany jako zadanie publiczne Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury w 2021 r.